Ysandra
Dołączył: 10 Kwi 2007
Posty: 510
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław/ Warszawa
|
Wysłany: Pią 13:20, 02 Lis 2007 Temat postu: Niezwykłe dni |
|
|
Jakoś tak czuję potrzebę napisania tego, i to w oddzielnym temacie. Wczoraj był pierwszy listopada, Wszystkich Świętych. Lubię ten dzień. Bardzo się cieszę, że wczoraj wyszło słoneczko. Było jakoś tak uroczyściej. Szłam przez park, pod nogami i wokoło leżały liście, i przez drzewa pięknie prześwitywały promienie, tworząc fantastyczne kształty na ziemi. Nie czułam wczoraj smutku, wszyscy ludzie byli, paradoksalnie może, też jacyś odprężeni, nie musieli się nigdzie spieszyć, wpadali w zadumę... Czuło się taką niecodzienność tego dnia. W tym było coś z magii.
Czemu tu o tym piszę? Sama nie wiem. Ale wiem, że "rekordowo" dużo mysli poświęciłam wczoraj mojemu najdroższemu Markowi (mam nadzieję, że się nikt nie oburzy na takie określenie, bo to nie od dziś on jest moim "najdroższym", "słoneczkiem", "ukochanym" i "skarbem", przyznaję otwarcie). Codziennie poświęcam mu dość sporą, albo nawet całkiem pokaźną ilość myśli, ale wczoraj myślałam o nim chyba najwięcej. Błądziłam myślami nawet po krakowskiej Alei Zasłużonych. Myślałam o nim niemal bez przerwy, czułam jego bliskość. Nie śmiałabym prosić go o szczególne poświęcenie uwagi mojej osobie, wystarczyło mi, że ja mogę go wielbić.
Odsłaniam właśnie moje myśli i uczucia, co jest trudne, ale chcę to komuś opowiedzieć, a kto mnie lepiej zrozumie? Czuję taki wewnętrzny spokój, nawet większy dzisiaj, kiedy o tym myślę, niż wczoraj. Kiedy stawiałyśmy z siostrą znicz za wszystkich, którym nie postawiłyśmy, ja szczególną "dedykację" poświęciłam Markowi, moja siostra Tolkienowi, mój tata Philipowi Dickowi. To jeszcze spotęgowało mój nastrój, zwłaszcza że to już było całkiem po ciemku. Pięknie wyglądał wtedy cmentarz. Postawiiśmy też świeczkę wszystkim, którzy zginęli za Polskę, z czego jestem szczęśliwa, bo uwielbiam mój kraj. A idąc cmentarzem, co rusz gdzieś mi się w myślach przewijał Marek.
W radiu (Trójce) też było uroczyście. Mówili o tych, którzy odeszli. Nie zabrakło i Marka Grechuty. Puszczono jedną piosenkę, niestety... w wykonaniu Grzegorza Turnaua. Było to "Gdziekolwiek" z płyty "poświęconej pamięci Marka Grechuty", i rozumiem, że gdy śpiewał to pan Grzegorz, brzmiało to może, jakby mówił do Marka, ale nie mogłam się pozbyć myśli, że on jednak "zepsuł" te piosenki. Aranżacja była udziwniona (u Marka nigdy, może poza arcyciekawymi koncertami WIEMU, nie było zbędnych dźwięków), taka rozmemłana, a głos, śpiew, kompletnie mnie nie przekonuje. Nie zmienia to jednak faktu, że "haniebnie" się rozryczałam, zwłaszcza że byłam już nastrojona piosenką "Nie pytaj mnie o Polskę" Grzegorza Ciechowskiego, gdzie z trudem powstrzymywałam łzy.
Mam nadzieję że zrozumiecie moją potrzebę opisania tego, chociaż ma to bardzo pośredni związek z Markiem. Ale chciałam to opisać, może żeby jakoś utrwalić i dopełnić ten dzień, kiedy śmierć Marka wydała mi się taka normalna i "oczywista", i mogłam przyjąc ją z melacholią, ale ze spokojem. Kiedy nie był żadnym symbolem (a mam nieodparte, przykre wrażenie, że tym się dla ludzi staje, podczas gdy twórczość odchodzi na dalszy plan), ale genialnym artystą i przy tym - przede wszystkim - człowiekiem. W tym dniu każdy poświęcił swoje myśli dokładnie temu, komu chciał. Ja poświęciłam jemu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|