|
Korowód forum miłośników twórczości Marka Grechuty
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
dzek
Dołączył: 25 Maj 2007
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Jelenia Góra
|
Wysłany: Pon 10:54, 10 Wrz 2007 Temat postu: |
|
|
Marek Grechuta nagrała wiele zankomitych płyt.W powszechnej opinii do jego najlepszych lat należały lata 70-te i początek lat 80-ych.Wtedy Marek nagrał 8 albumów,z których każdy był inny i stanowił jakby odrębną wypowiedż muzyczną i literacką.Sławę największą zyskał za płytę pierwszą.To ona dała mu najbardziej masową popularność.Płyta druga,ktorej poświecę wiecej miejsca ugruntowała jego pozycję,choc zapewne dla wielu mniej wyrobionych słuchaczy była zbyt nowatorska i trudna.Pożniej przyszło kolejnych 6 płyt,które znalazły zagorzałe grono swoich sympatyków.Nie była to już jednak popularność tak masowa,co oczywiscie nie oznacza,przynajmniej tak sądzi częśc jego wielbicieli,że były to płyty gorsze.Ja osobiście z tych płyt pózniejszych wyrózniłbym zdecydowanie płytę "Pieśni",którą,wstydz się przyznać,odkryłem dopiero jakieś 3 lata temu.Plyta ta nie zawiera przebojów,natomiast słuchanie jej w całosci i skupieniu daje poczucie wejscia w inny,magiczny świat.Przy całej sympatii do tej płyty największą milością darzę jednak "Korowód".Kupiłem ją w roku 1981.Pewnie wszyscy forumowicze,jesli nie z autopsji,to chociaż z lekcji historii wiedzą co to był za rok.Solidarnośc,chaos,puste półki,poczucie niepewności.I w takiej dziwnej atmosferze podrózowałem wtedy z moim kolegą po Mazurach,wcielając w życie słowa Edwarda Stachury/bardzo modnego wówczas pisarza/"ruszaj się Bruno,idziemy na piwo niechybnie brakuje tam nas,od stania w miejscu niejeden juz zginął,niejden zginął już świat".Byliśmy wtedy zagorzałymi rockfanami i jak przystało na nich byliśmy zbuntowani i niepokorni.Sączac piwo rozmawialismy o literaturze,muzyce,zyciu.Jednym z etapów naszej wakacyjnej podrózy był Gdańsk i tam wlasnie ,na Jarmarku Dominikańskim kupiłem plytę "Korowód".Nigdy wcześniej tej plyty nigdzie nie widziałem,mimo,że odwiedzałem dosć czesto zarówno muzyczne sklepy jak i roznego targi staroci.Wydaje się dziwne,że płyta,ktora jest uważana za jedną z najlepszych ,jesli nie najlepszą w historii polskiej muzyki rozrywkowej,była tak nieobecna na naszym rynku.Zresztą tak naprawdę szeroko dostępna została na początku nowego wieku.A tymczasem wtedy,mimo,ze była bardzo zniszczona zrobiła na mnie piorunujace wrażenie.Podobne wrażenie zrobiła na moim koledze.Zaspokojała nasze ambicje zarówno literackie jak i muzyczne.Do dzisiaj slucham jej z zapartym tchem i zastanawiam sie w czym tkwi jej niezwykłość.Zresztą serfując sporo po necie spotkałem sie z opinią wielu cudzoziemców,ktorzy równiez byli tą plyta zachwyceni.Powiem tu pewną anegdotę.Otóz byłem w ubiegłym roku na koncercie J.K.Pawluśkieiwcza.Po jego zakończeniu poszedłęm na zaplecze,aby podpisał mi plytę "Korowód"i plytę "Nieszpory ludzimierskie".Gdy zobaczył tę pierwsza uśmiechnał się i powiedział,iż ponoć to jedna z lepszych rockandrollowych plyt nagranych w naszym kraju,na co oczywiscie skwapliwie skinałem glową i dodałem,ze według mnie najlepsza.A pan Jan dodał,że gdy Henryk Sawka/był przez pare lat scenografem grupy Grateful Dead/zawiośł tę plytę członkom zespołu Deep Purple to ci słuchali jej przez pół roku w soim samochodzie.Podobno zresztą R.Wakeman,z zespołu Yes,rowniez po uslyszeniu jej zapragnął ją wydac na Zachodzie.Wspomniałem o literackich walorach tej plyty.Rzeczywiscie, wiersze Gałczynskiego ,Moczulskiego czy Sliwiaka sa wspaniale.Również i Marek napisał dwa dobre teksty.Nie jest to oczywiscie poezja na miare W.Szymborskiej,niemniej chocby słowa "waze sa tylko te dnik,ktorych jescze nie znamy"weszły niemal do nasze mowy potocznej,w krwiobieg naszej kultury.To samo dotyczy słów"Ocalić od zapomnienia".które wpawdzie napisał Gałczyński,ale to dzięki Markowi zyskały taką sławę.Zresztą nalezy sobie zadać pytanie czy piosenka powinna byc literacko zbyt wysublimowana i skomplikowana?Gdy np przyjrzymy sie niekórym piosenkom J.Kaczmarskiego,skadinąd wspaniałego poety,to same ich tytuły sprawiają,że sa tak naprawdę są one adresowane do wąskiej grupy odbiorców.Pewnie,aby je zrozumieć należałoby obłozyć się slownikami z zakresu historii,historii literatury czy filozofii.Takie teksty,siłą rzeczy sa elitarne.Plytę "Korowód "można sluchać na wyrywki,słuchajc kazdego utworu osobno,niemnje zyskuje ona gdy slucha sie ją w całości.Staje się wtedy swego rodzaju opowieścią o życiu,nadzieii ,ale także i beznadzieii,o miłości,i wreszcie o przemijaniu i śmierci.Myslę,że nieprzypadkowo właśnie slowa "na przemian przeklinając i wielbiąc nasz wiek coraż wyzej jesteśmy głową w nieboskłonie"zamykają ten album.Swoją drogą jakrzeż niesłusznie zapomniainy jest "Niebieski Młyn".Płyta "Korowód"to zbiór tak różnych i tak wspaniałych utorów,iz kazdy z nich jest tak naprawde arcydziełem."Widzieć wiecęj"to jakby zapowiedż tego co będzie na ówczesnym rnku muzycznym nieco pozniej,a wiec zespołu Osjan."Kantata"to utwór awangardowy,z mrocznym,niepokojacym tekstem,ktorego mozna słuchac bez konca."Chodżmy"to piosenka dosc bezpretensjonalna ,z ciekawą aranzacją,no a "Świecie Nasz "to prawdziwy hymn tamtego pokolenia.Gdy słucham zakonczenia tego utworu i nagle pojawiaja sie dzwonki to przywołuje to mi troche atmosfere "dzieci-kwiatów",hippsów i mimo,ze Marek zawsze sie od tego odżegnywał to tak był trochę wtedy postrzegany."Hippis z mlodopolską duszą".Nowy radosny dzięn to utwór niezwykły,pokazujacy wirtozerię zespołu Anawa i wspaniałe mozliwosci kompozytorskie J.K.Pawluskieiwcza.Czytałem kiedys wywiad z nim,w ktorym powiedział,ze ten utwór jest niczym senne marzenie.Rzeczywiscie,ten dziwny ,hipnotyczny rytm perkusji brzmi ekscytująco.No a gdy sie patrzy na drugą strone plyty to az dech zapiera,że sąsiadują tutaj ze soba tak niezwyłe piosenki."Dni,których nie znamy"to prawdopodobnie największy przebój Marka i pewnie jeden z piękniejszych przebojów w historii polskiej muzyki rozrywkowej.Zżymam sie czasem,gdy czytam opinie fanów,tych złaknionych muzyki "ambitniejszej",ze to taki prosty,napisany pod pubilczke utwór.Ale czy należy czynić zarzut ,ze tak wspaniale zaaranżowana piosenka,o prostym ,ale jakze mądrym przesłaniu zdobywa tak masowa popularnosć?.Ta piosenka jest dowodem na to,iż jest mozliwe połączenie wysokiej klasy piosenki z jej masowym odbiorem.Niezbyt często te rzeczy idą w parze.Muzyka o dużej klasie bywa często elitarna,zaś masowe przeboje to czesto rzeczy mało wartosciow artystycznie.Ten utwór jest dowodem,że moze byc inaczej.Natomiast "Ocalić od zapomnienia"to dla mnie jedna z najpiekniejszych piosenek Marka.Po jego śmierci zreszta nabrała ona jeszcze innej wymowy.Ta piosenka dla całego nurtu poezji spiewanej stanowi według mnie pewien niedościgniony wzór,jest wzorcem,niczym przysłowiowy metr pod Paryżem.Chyba tylko niektóre piosenki Ewy Demarczyk mogą ubiegac sie równiez o to miano..A utwór "Korowód"to prawdziwa legenda.Dla kolejnego pokolenia rockmanów stanowi rodzaj muzycznej biblii.Ktoś kiedys napisał o tym utworze"To doskonały przykłąd na to jak jazzrockowy pulsujacy rytm akcentuje treść,a nie jest tylko podkładem do słów.Wokaliza chóru brzmi jak chorał-jak liturgiczny śpiew kontemplacyjny,pod ktorego harmonią odczuwamy rwące tętno soczystego groove a w glosie mlodego czlowieka poświatę gniewu z niemożności znalezienia odpowiedzi na pytanie zawarte w tekscie L.A.Moczulskiego."Poza tym legedną obrosło wykonanie tej piosenki wykonanie tej piosenki w Opolu w roku 1971.Wielokrotnie W.Mann podkresla niezwykłość tamtyych chwil.Swego czasu wpadł mi w rękę stary egzemplarz czasopisma "Jazz"z listopada roku 1971.Czasopismo to przez dlugie dziesięciolecia było tak naprawdę jedynym,powaznym czasopismem traktującym o szeroko pojętej muzyce rozrywkowej.Opócz bowiem stron dotyczacych muzyki jazzowej,mialo tez kącik zatytulowany "Rytm i piosenka",kóry tyczył muzyki rozrywkowej,.Był chyba wtedy jedynym zrodlem rzetelnej wiedzy o nowych trendach w polskiej i zagranicznej muzyce jazzowej i rozrywkowej.Było to czasopismo,jak to sie zwykło teraz o takich czsopismach mówic,opinotwórcze..Zamieszczane tam były recenzje dotyczace naszych rodzimych gwiazd,z reguły dosc zdawkowe i nierzadko nieprzychylne .Tymczasem recenzja płyty "Korowód"miala tytuł "Korowód odkrywców i zajmował całą strone.Nie trudno sie domyslec jaki wydzwięk miała ta recenzja.I jeszcze jeden cytat z recenzji"Rockowa dynamika,klasyczna dyscyplina i klarowność brzmienia plus wzięta z jazzu sklonność do improwizacji-wszystko to złożyło się na plytę uznawaną przez wielu za najwybitniejszą w całej historii polskiej muzyki,i to wcale nie tylko rozrywkowej"
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ysandra
Dołączył: 10 Kwi 2007
Posty: 510
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław/ Warszawa
|
Wysłany: Pon 19:35, 10 Wrz 2007 Temat postu: |
|
|
Co do postu mojego poprzednika: też uważam, że "Niebieski młyn" jest całkiem niesłusznie raczej pomijany (wspaniale zaaranżowana muzyka, słowa "na przemian przeklinając i wielbiąc nasz wiek, coraz wyzej jesteśmy głową w nieboskłonie" i znalazłoby się jeszcze kilka cytatów). Piosenka "Ocalić od zapomnienia" jest również jedną z moich ukochanych i choć ten wspaniały zwrot stworzył Gałczyński (a swoją drogą tekst piosenki jest zaledwie namiastką przewspaniałych "Pieśni" K.I. G.), to faktycznie nie ulega wątpliwości, że to Marek go rozpowszechnił. Jeszcze co do "Dni, których nie znamy": muszę przyznać, że różnorakie media obrzydziły mi tą piosenkę, a zwłaszcza ten powtarzany zwrot (choć moją ukochaną częścią piosenki jest "Jak rozpoznać ludzi..."), ale kiedy słyszę to w wykonaniu Marka, mijają wątpliwości... Ale obrzydzili mi tą piosenkę, tak .
Jeszcze a propos tekstów. Czytałam niedawno absurdalną i całkiem niepotrzebną dyskusję (na forum Jacka Kaczmarskiego), bo ktoś nieopacznie stwierdził, że dla niego niego Grechuta i Kaczmarski to ta sama półka. I wywiązała się siedmiostronicowa kłótnia, że to jednak różnica kilku klas (większość) vs że Grechuta to jednak ta sama klasa (niemal samotny inicjator dyskusji). Dyskusja była na zasadzie "bo tak jest", "przecież tak nie jest". A spierano się głównie o jakość tekstów. Zarzucano Grechucie grafomaństwo (co za okropne słowo! ) i pisanie o rzeczach mało istotnych. Ja nigdy nie twierdziłam i twierdzić pewnie nie będę, że Marek wielkim poetą był, ale był poetą dobrym, a nie mizernym. Zdarzały mu się wiersze dość słabe, ale przecież napisał też wiele bardzo dobrych tekstów. Nie, wierszy. A czy temat nadziei (nie tylko w przesłaniu, ale i w nastroju) czy miłości nie jest ważny? Trzeba tylko umieć o tym pisać dobrze, a tego już naszemu Mistrzowi odmówić nie można. A że Kaczarski był poetą wybitnym, trudno się dziwić, że w porównaniu z nim wiersze Marka wypadają dość blado (ale Grechuta-poeta miał parę umiejętności brakujących Kaczmarskiemu). Poza tym Grechuta miał niesamowitą, fenomenalną zdolność wspaniałego umuzyczniania tekstów, które stawały się już niemal jego. (Ja nie chcę tutaj wyżywać się na panu Jacku, którego zresztą bardzo lubię, tylko trzeźwo oceniam sytuację (to znaczy trzeźwo, ale subiektywnie ). A że twórczość Kaczmarskiego znam stosunkowo dobrze, biorę jego przykład.)
I chciałam poruszyć jeszcze, też na przykładzie tego śpiewającego poety, kwestię "masowości". Wiadomo, ze muzyka, że tak to brzydko określę, "dla mas", nie jest zbyt wymagająca. Muzyka Kaczmarskiego, jako że... była czym była, i sam Kaczmarski był kim był, uchodził w pewnym sensie za muzykę dla "inteligentów". A zwłaszcza te początkowe utwory Marka były dość popularne. I osobom będącym przeciwko "masowej" muzyce łatwo jest przypiąć Grechucie etykietkę słodkiego być może, może nawet całkiem nieźle śpiewającego piosenkarza, ale na pewno nie aż takiego wybitnego artysty, jakim się go przedstawia. Ale całkowicie krzywdzącą opinią jest określanie mianem "tekstów o wręcz popowej konwencji" i (na Boga!) "o banalnych, spopiałych melodyjkach" (które to określenia przy skrajnej subiektywności z wielkim bólem głowy można przyjąć co do początkowej działalności Grechuty) CAŁEJ twórczości Marka Grechuty. Takie tytuły jak "Pieśni do słów Tadeusz Nowaka", "W malinowym chruśniaku" czy nawet "Śpiewające obrazy" (o "Szalonej lokomotywie" nawet nie wspominając) mówią chyba same za siebie. A według mnie pewną krzywdą (to pewien kompromis...) dla Marka jest tak duża popularność jego wczesnych, dość w sumie prostych piosenek (ale nie całkiem! przecież już wczesne utwory jak "Wesele", "Twoja postać" czy chociaż "Będziesz moja panią" urzekały melodią i nowatorską kompozycją!) , co wielu opacznie odczytuje jako kierunek całej 40-letniej kariery. Ala na pewno Jego ogromnym sukcesem jest to, że urzekał tak ambitnymi utworami i mógł potem spokojnie zabrać się za takie cuda, jak "Pieśni..." czy "Malinowy chruśniak", będąc spokojnym o grupę wiernych zwolenników zdobytych już wcześniej. (A swoją drogą, czy teksty WIEMU nie były już najczystszą, trudniejszą nawet niż kaczmarska poezją?).
Chcę jeszcze raz podkreślić, że nie krytykuję tu broń Boże Jacka Kaczmarskiego, tylko dzielę się przemyśleniami na temat Marka. Pozdrawiam, Magda
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ysandra dnia Sob 17:01, 26 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
daeclan
Administrator
Dołączył: 04 Paź 2005
Posty: 313
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Żary
|
Wysłany: Pon 20:36, 10 Wrz 2007 Temat postu: |
|
|
"Niebieski młyn" to świetny utwór i lekko zapomniany czy też niedoceniany. Myśę że częściową winę ponosi za to umieszczenie go na końcu płyty, to niezbyt fortunne posunięcie. Uważam że płytę powinien zamykać tyułowy "Korowód", a "Niebieski młyn" być przed nim. Taki układ wydaje mi się dużo korzystniejszy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
dzek
Dołączył: 25 Maj 2007
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Jelenia Góra
|
Wysłany: Wto 7:57, 11 Wrz 2007 Temat postu: |
|
|
Skoro pojawił się temat utworu "Niebieski Młyn"to jeszcze kilka słów na ten temat.Uświadomiłem sobie,iż ten utwór ,jako chyba jedyny z dwóch pierwszych płyt nie pojawił się w wersji koncertowej na żadnej z 15 płyt Marka.Ba,nigdy nie spotkałem się,aby śpiewał ją ktoś inny,a przeciez tak wiele jest teraz organizowanych spotkan i koncertów jemu poświęconych.Myslę,że wynika to z tego,iż siłą tego utworu nie tyle może jest jakas nadzwyczajna kompozycja co raczej wspaniala aranżacja i równie mistrzowskie wykonanie .Sam Grechuta wznosi sie tutaj na wyżyny swoich wokalnych możliwości.Zreszta mam pewne wspomnienie dotyczace tego utworu.Otóz kiedyś,w poszukiwaniu róznych materiałów dotyczacych muzyki rockowej siegałem do starych gazet sprzed lat.W jednej z nich,a był to chyba "Sztandar Młodych"natknałem się na notowania listy przebojów Rozglosni Harcerskiej.Rozgłosnia ta miała dosc ograniczony zasieg niemniej to wlasnie tam pojawiła się pierwsza, poważna i niezleżna lista przebojów,ktorą prowadził wtedy znany dziennikarz Trójki Janusz Kosinski.Rozgosni tej słuchali głównie młodzi inteligenci,licealisci,studenci.I pamiętam,ze bardzo wysoko,a było to bodaj w roku 1972 plasował sie utwór "Niebieski Młyn".Dotarłem zreszta do podsumowania tej listy za rok 1971 i pierwszej "10"najlepszych utorów znalazły się dwa utwory Marka-"Korowód"i "Świecie nasz" a sam Grechuta,jako wykonawca pył na miejscu pierwszym,wyprzedzajac min G.Harrisona,który byl wtedy na topie.Takie to byly czasy.A co do umieszczenia piosenki "Niebieski Młyn"na "Korowodzie" to oczywiscie kazdy ma tutaj inny punkt widzenia.Mysle,ze fakt,iż "Niebieski Młyn"był umieszczony jako utwór ostatni byl zabiegiem celowym.Tu nie chodziło o to ,aby najwazniejszy utwór zamykał tę plytę,ale ,mam wrazenie,iz Marek,slowami T.Śliwiaka,chciał podkreslic,ze niezaleznie od naszych nadziei,od całych zawirowan jakie przynosi nam zycie,jedyne co jest pewne to własnie ten "niebieski młyn",który bedzie trwac zawsze ,nawet gdy już nas dawno nie będzie.Te ostatnie zdania wyśpiewane przez Marka,w polaczeniu z tą partią tub brzmią niczym jakies memento.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ysandra
Dołączył: 10 Kwi 2007
Posty: 510
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław/ Warszawa
|
Wysłany: Wto 14:39, 11 Wrz 2007 Temat postu: |
|
|
O właśnie, sama nie wierzę, że nie wspomniałam przy okazji "Niebieskiego młynu" o przewspaniałym śpiewie Marka. I uważam, że dobrym i zapewne zamierzonym posunięciem było umieszczenie go na końcu płyty. "Korowód" zyskuje wtedy jako płyta nieco inną wymowę. Po tytułowym utworze niewiele już może zaskoczyć, a ten dużo prostszy i krótszy utwór zaskakuje i jeszcze potęguje wzruszenie. Marek miał we wszystkim, do czego się zabierał, absolutnie fenomenalne wyczucie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ysandra
Dołączył: 10 Kwi 2007
Posty: 510
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław/ Warszawa
|
Wysłany: Czw 20:21, 13 Wrz 2007 Temat postu: |
|
|
Pieśni do słów Tadeusza Nowaka: z Anawą było wspaniale, choć na dłuższą metę ten styl byłby nudny. WIEM było przewspaniałym okresem, ale dłużej już trwać zapewne nie mogło. Witkacy był już pierwszym zwiastunem późniejszych cudów Grechuty. "Pieśni..." to już jeden z tych cudów w całym rozkwicie. Kompozytorsko (i aranżacyjnie) dokonanie absolutnnie fenomenalne. On nie tylko umuzycznił te wiersze, On je wręcz zobrazował. "Dzieciństwo moje" to dla mnie jeden z najbardziej sugestywnych utworów, jakie słyszałam. Z całą pewnością nie skrzywdził tych wierszy. Słowa... Mnie taka poezja, jaką tutaj prezentuje Nowak, jako taka nie bardzo odpowiada, wolę coś dosłowniejszego i mówiącego "o czymś" (to określenie jest o tyle bez sensu, że KAŻDY dobry wiersz mówi o czymś, ale nie mam lepszego ). Ale w opisach Nowak jest fenomenalny. Ma (miał?) niesamowitą zdolność ustawiania słów w takim porządku, żeby już samo ich brzmienie wywoływało dreszcze. To słychać już w "W chłodzie osiczyn, w dymie traw" (wspaniały utwór! brawa dla J. Ostaszewskiego, kompozytora, brawa dla brawury wykonawcy! ) czy w "Krajobrazie z wilgą i ludziach" ("i ptak zawoła przez sen leśne echo" już mówi samo za siebie). Jego wspaniałe sformułowania tworzą niesamowity świat, a jak się w nie powsłuchiwać... W "...lomotywie" jest taka swoista zabawa dykcją, słowami ("nieskończoność unieskończoniona", itd. itd.), trochę taka niepoważna. Tutaj od razu słychać, że opisywany świat jest niezwyczanie piękny. (Boleśnie odczuwa się, w przeciwieństwie do "...lomotywy", nierozumienie wiersza. Ale zrozumienie daje dużą satysfakcję.) Tutaj można dosłownie pławić się w słowach, w przepięknej polszczyźnie. A z tym nieodłącznie łączy się śpiew. Marek po swojemu wykazał się genialnym wyczuciem. Dobrane głosy nie tyle wpółgrają, co WSPÓŁTWORZĄ. Magda Umer - dużo delikatniejszy niż Rodowicz, wspaniały, niezwykle delikatny głos. Prześlicznie wyeksponowane spółgłoski, co daje piorunujący efekt. Marian Opania - na płycie występuje niewiele, ale jest świetnie dobrany. Mówi i śpiewa z pasją. Teresa Haremza - piękny głos, który naprawdę do mnie trafia (choć nie przepadam za takim wokalem). Głos Marka byłby tu poza wszelką konkurencją, gdyby nie fakt, że to wszystko ze sobą idealnie współgra. Głos Marka... jest... taki, którego trzeba posłuchać. Po raz kolejny chylę czoła (co jest o tyle nieprecyzyjnie, że każdy jego głos, choć wywołuje u mnie różne odczucia, zawsze jest pod tym względem taki sam - genialny, anielski, nieziemski). Tak niesamowicie delikatny, a zarazem taki mocny... Jego głos ma zawsze wiele "nurtów", dlatego chyba robi na mnie takie wrażenie. Do tego wpaniałe chóry. Dochodzi jeszcze nastrój. Do tego konieczny jest zamknięty pokój, najlepiej trochę pod wieczór, W SKUPIENIU. Bez skupienia nastrój nie działa. Każdy utwór jest utrzymany w innym klimacie, ale razem we wspaniały sposób ukazują (podopnie jak"...lokomotywa" witkacowski) świat poezji Tadeusza Nowaka.
Podkreślam od razu, ze tej płyty nie słucham często. Jest jedną z rzadziej przez mnie słuchanych. Bo jeśli nie mam akurat do niej nastroju, nie spodoba mi się, wiem to z doświadczenia. A to niemiłe wpomnienie, do którego zatarcia potrzeba kilkakrotnego zachwytu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
daeclan
Administrator
Dołączył: 04 Paź 2005
Posty: 313
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Żary
|
Wysłany: Czw 21:17, 13 Wrz 2007 Temat postu: |
|
|
Pięknie napisane, podpisuję się pod postem koleżanki Ysandry
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ysandra
Dołączył: 10 Kwi 2007
Posty: 510
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław/ Warszawa
|
Wysłany: Sob 18:19, 27 Paź 2007 Temat postu: |
|
|
Do "Śpiewających obrazów" wrócę później.
W malinowym chruśniaku: Jedyna płyta z całego dorobku Marka, którą stawiam na piedestale. Z nią wiąże się jedno z moich najpiękniejszych, najbardziej uświęconych wspomnień. Sporo ich w ogóle wiąże się z Markiem, ale w żadnym wypadku nie jest to tak ściśle związane z rodzajem płyty, bardziej zawsze z sytuacją - a tu nie. Gdyby to była inna płyta, nawet piękno całej sytuacji nie wyryłoby mi się tak szczególnie w pamięci.
Przyszło mi kiedyś do głowy określenie na "...chruśniak", które wydało mi się piękne: "pół godzinki wyrwane ze świata baśni". Płyta ta oddziałuje jeżeli nie na wszystkie zmysły, to na pewno w pełni absorbuje, pochłania i DZIAŁA. Po prostu czuje się to, o czym... cóż, powiem "przepięknie", to i tak nie będzie dobrze, więc może - o czym po swojemu śpiewa Grechuta wraz z doskonale go uzupełniającą Krystyną Jandą (chwała jej, że namówiła Marka do tej płyty). Muzyka nie podlega chyba kwestii (podobnie jak teksty, a raczej wiersze - nazwisko mówi tu chyba samo za siebie), ale... znowu muszę wrócić do głosu. Śpiew jest po prostu perfekcyjnie dopracowany... Jak to kiedyś powiedziałam, Markowi udało się już "okiełznać" głos i zaśpiewać dokładnie tak, jak chce.
Do najbardziej niezwykłych utworów zaliczyłabym z pewnością "Hasło nasze", gdzie głos Marka "operuje" całą paletą barw i odcieni, "Zazdrość moją" (genialna "rozmowa", która zawsze utrzymuje mnie w napięciu), "Zazdrośnicy", gdzie Marek wprawia głos w niezwykle... zmysłowe drganie i może jeszcze "Zmienionaż po rozłące", w którym również uwagę zwraca, o czym wspominał W. Majewski, "nieziemski" śpiew (do tego utwór ma fantastyczne zakończenie). Podobnie jak w "Pieśniach do słów T. Nowaka", każdy utwór to osobna perła, choć tutaj występuje również ciekawy wątek "fabularny" (Krystyna Janda mówiła, że zawsze traktowała tę płytę jako całą opowieść).
Paradoksalnie, jest to jedna z najrzadziej chyba słuchanych przeze mnie płyt. Po przesłuchaniu jej, przez długi czas chodzi mi w myślach, potrafię prześpiewać sobie całą płytę (a swoją drogą, mówienie tych utworów recytowanych bardzo mnie uspokaja, bo jest to, za sprawą języka Leśmiana, ucieczka w jakiś wspaniale nierealny świat - np. słowa: "Wieczność ku nam znikąd zbiegłą, u stóp naszych warcząc, legła"). Żeby posłuchać tej płyty tak jak trzeba, muszę ją tak jakby "zapomnieć", najbardziej chyba z wszystkich płyt (bo to sie tyczy wszystkich, w największej jeszcze mierze chyba "Pieśni..." i "Drogi za widnokres", płyt według mnie najtrudniejszych wymagających pełnego skupienia. Swoją drogą, słuchanie Marka bywa dla mnie dość męczące, wymaga skupienia, poświęcenia i uwagi - ale satysfakcja gwarantowana i nie mogąca się równać z niczym.)
Wiem, że gdy będę dorosła, będę patrzeć na to zapewne inaczej niż jako nastolatka. Ale jestem pewna, że na zawsze pozostaną to dla mnie NAJPIĘKNIEJSZE PIOSENKI O MIŁOŚCI, erotyki z wyczuciem prawdziwego poety, umuzycznione przez Marka tak jak to on tylko potrafił, i zaśpiewane przez mężczyznę, którego sam głos nierzadko wywołuje u mnie strumienie (?) "niezrozumiałych łez", jak to mówiła właśnie Janda. Zgadzam się z panią Krystyną: "Tylko on mógł napisać muzykę do <<Malinowego chruśniaka>>" i z pewnością tylko on (z pomocą wspaniale dobranego kobiecego głosu) mógł go zaśpiewać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
cze
Dołączył: 15 Lis 2007
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 11:27, 19 Lis 2007 Temat postu: |
|
|
Kiedy niemal rok temu kupiłem box Świecie nasz, po przesłuchaniu każdej płyty dzieliłem się wrażeniami na swoim forum. Może Was zaciekawią:
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ysandra
Dołączył: 10 Kwi 2007
Posty: 510
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław/ Warszawa
|
Wysłany: Pon 15:50, 19 Lis 2007 Temat postu: |
|
|
Bardzo fajnie się czytało. Choć bardzo wielu opinii nie podzielam, ale niestety nie tylko Marka nie potrafię (ani trochę!) oceniać obiektywnie, ale w ogóle każdej muzyki, która mnie tak całkiem urzecze. Owszem, z tym przynudzaniem mogłabym się zgodzić, jeśli miałyby niektóre płyty lecieć sobie gdzieś w tle, mogłyby po prostu swoja monotonią (??) i powolnością wręcz irytować, ale kiedy skupiam się na płycie, a tak właśnie ich słucham, cały świat przestaje dla mnie istnieć i przy każdej (!) piosence stwierdzam, że jest jeszcze lepsza niż poprzednie. Bo świat Grechuty, jego patrzenie na świat i sposób bycia są tak bliskie mojemu (np. "Cisza oddechu trawy")... że każdą płytę traktuję jak rozmowę z przyjacielem - niespieszną, osobistą, może nawet intymną, pełną ciepła i... spokoju.
Śpiewające obrazy: Oj, do tej płyty musiałam się przekonywać. Na początku - co tu dużo mówić, nie podobała mi się. Zazwyczaj słucham płyt w miarę chronologicznie, ale czasem w jednej "serii" jakąś (jakieś) opuszczam, bo nie mam na nie ochoty. I raz, kiedy doszłam do końca takiej "serii". postanowiłam "dosłuchać" te, których nie słuchałam. "Niezwykłe miejsce" (które zresztą i tak były ostanie), "Piosenki dla dzieci..." i wreszcie "Śpiewające obrazy". I o ile siadałam do nich raczej z niechęcią, to po tym przesłuchaniu doznałam szoku. Olśniły mnie. I jak żadna inna płyta, z każdym przesłuchaniem podobają mi się coraz bardziej, za każdym razem. Zresztą, kiedy ostatnio słuchał ich mój tata (który wciąż daje mi nierozwiązywalny problem, prosząc mnie o "dobrego" Grechutę, co mi nie wyjaśnia nic), stwierdził, że to jest dno, porażka i w ogóle. Ale ostatnio przypominano parę programów (te programy swoją drogą taki średnie są, super-pozytywnie wyróżnia się ten o przygotowaniach do "Szalonej lokomotywy"), gdzie Marek śpiewał między innymi "...obrazy". Mój tata z początku mówił: nie, słabe. Nie, no nie najlepsze. Potem znowu gdzieś tam usłyszał jak leciała u mnie "Giocondę" i powiedział: "Wiesz co, te obrazy coraz bardziej mi się podobają!...". Ta płyta chyba tak działa.
Określam ją jako najbardziej "melomańską". Może i to nie jest dobre określenie, ale tak to odczuwam. Jest powolna, powolna i jeszcze raz powolna, czy może raczej - zadumana. Kompozytorsko jest naprawdę świetna, aranżacje to według mnie mistrzostwa (w "Mieć taki deszcz..." wysokie dźwięki mojego ukochanego fortepianu zawsze przywodzą mi na myśl spadające krople). Świetnie zagrane. Teksty jak na autorskie (które, jak wiemy, nie zawsze były takie jak moglibyśmy sobie życzyć) są naprawdę dobre i w myślę celny sposób oddają nastrój tych obrazów. Pijackie "Hej, Vincent, patrz, już wszyscy poszli", z jednej strony poważne, z drugiej mocno ironiczne, jest świetnym wprowadzeniem do płyty, potem następuje: "Grande Jatte to odludna wyspa...", które mnie po prostu zachwyca. Wizja, którą roztacza przed nami cudownie nisko zmysłowy głos i piękna gra instrumentów (świetne przygrywki fortepianowe), jest bardzo plastyczna, wizualna (siła tej płyty, podkreślam raz jeszcze, leży we wspaniale skomponowanej i zaaranżowanej muzyce, która tak naprawdę bardziej niż tekst buduje nastrój utworów). Mój ulubiony duet to ten we wspomnianych już wcześniej "Parasolach", bardzo ciekawie wypada "Rozmowa w pracowni Modiglianiego", a "Szary gołąb na ramieniu" jest perfekcyjny! Jednym z mniej lubianych przeze mnie utworów jest solowy popis Doroty Pomykały, "Piruet na polnej drodze". Przejmującym zakończeniem autorskich wokalnych utworów jest "Pejzaż podwawelski" ("Śniło mi się i pamiętam"), zwłaszcza ostanie słowa: "Polska właśnie!", w których słyszę gorycz i żal.
Potem zaczynają się utwory instrumentalne do "Otella", które są ciekawe. Najlepsze to oczywiście niezwykle pomysłowo i brawurowo zrobione "Pieśń biesiadna Otella", ale bardzo lubię też "Opowieść Otella o Desdemonie" z piękną wokalizą Urszuli Kiebzak i przede wszystkim samego Marka. Jego głos przechodzi na tej płycie kolejną fascynującą przemianę - co najlepiej chyba słychać w utworze "Księżyc w rynku". Jest to przedostatni wokalny utwór na płycie, do wiersza Czechowicza. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tekst był tu jedynie pretekstem. Te swobodne impresje (bo z pewnością nie "piosenka") jak ulał pasują do tej płyty (zresztą, jeden z programów, gdzie Marek "śpiewał obrazy", nosił właśnie tytuł "Malarskie impresje Marka Grechuty", i o ile mnie pamięć nie myli kończył się tym właśnie utworem). "Knajpa", świetny wiersz Czechowicza, znowu została genialnie skomponowana przez Marka. Np. fragment "Nagle zaczęły się przesuwać kąty gabinetu..." itd. jest zrobiony perfekcyjnie. Podobno jest nagranie"Knajpy" z 1979 roku, robione chyba przy okazji Witkacego, i bardzo jestem go ciekawa - szkoda, że nie ma go nigdzie na płytach.
Ostatni utwór "Koncert zza ściany", stylizowany na muzykę klasyczną, też mi się podoba, ponieważ lubię muzykę klasyczną, ale się na niej nie znam, i co do do tego utworu mam tak jakby największe wątpliwości - ale i tak bardzo go lubię. Nagrania dodatkowe troszkę ustępują płytowym, częściowo może też przez tą ociężałość - choć na wyróżnienie zasługuje oczywiście "Skąd przychodzimy, kim jesteśmy, dokąd idziemy" (bardzo podobały mi się fragmenty tej piosenki, które Marek śpiewa w reportażu o Piwnicy pod Różą) i "Inna kuchnia, inna moda", jakby bardziej przestrzenna. Z dwóch krótkich utworów instrumentalnych bardzo ciekawy jest "Marsz ducha zamkowego". Przy Moniuszce jest masa śmiechu, a w "Łezce do łezki" "słychać, że wszyscy doskonale się bawią", jak pisze Daniel Wyszogrodzki.
Ten album jest zdaje się traktowany najbardziej marginalnie, i wynika to pewnie z tego, że ani nie dostarcza żadnych przebojów, ani nie staje się "legendą", jak "Pieśni...". Mimo wszystko wydaje mi się, że to naprawdę bardzo ciekawa pozycja, obok "...chruśniaka" ostatnia przed tym może "okresem schyłkowym", który, choć również bardzo dobry, stanowi odejście od większych projektów i powrót do tych "zwykłych" (?) piosenek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ysandra
Dołączył: 10 Kwi 2007
Posty: 510
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław/ Warszawa
|
Wysłany: Śro 19:18, 16 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Wiosna, ach to ty: Chciałam tę płytę nazwać już schyłkową. Pomimo swoich niewątpliwych walorów, należy już do tych "zwyklejszych", nie tak porywających płyt Mistrza. Ale nie mogę. Bo tak nie jest.
Sporo osób narzeka, że obok świetnych utworów śpiewanych Marek zestawił na tej płycie drugie tyle instrumentalnych, przez co album jakoby tracił nieco na wartości. Pan Dariusz często to powtarzał (i w pewnym sensie się z tym zgadzałam) i wyraził zdumienie, że w dawnej sondzie na ulubioną płytę "Wiosna..." uplasowała się stosunkowo wysoko. Ja również często byłam zaskoczona tym, że "Wiosna..." jest przez fanów wymieniana jako jedna z ulubionych płyt - musiałam się do niej dość długo przekonywać. Polubiłam ją już dawno, ale po ostatnim przesłuchaniu ostatecznie się przekonałam, że ta granica między "...obrazami" (bo chyba zostały nagrane później niż "...chruśniak"?) a "Wiosną...", która zdawała mi się dość wyraźna, nie istnieje.
Z tej płyty bije przede wszystkim ogromne ciepło. To ciepło, które biło z jego najwcześniejszych utworów, ale w innym, dojrzalszym wydaniu. Już pierwszy utwór, "Odkąd jesteś", wykonany spokojnie i z czułością, daje wyraźnie o tym znać. Ja po prostu uwielbiam utwory, które Marek śpiewa żonie albo choćby o niej napomyka (np. kiedy usłyszałam w utworze "Sztandar błękitnego anioła" słowa: "Czy to nie piękne, gdy ze swą panią/idziesz, nad tobą błękit się snuje/Przy tobie anioł, nad tobą anioł..." i kiedy je zrozumiałam, przeszedł mnie dreszcz i pomyślałam: "Tylko on mógł coś takiego napisać..."). W dwa lata późniejszym "Krajobrazie pełnym nadziei" daje się już zauważyć pewną manierę, tę afektację, która później zdaje się Markowi przez jakiś czas towarzyszyć (aczkolwiek mi to wcale nie przeszkadza, ale z samej swojej natury maniera to rzecz artystycznie nie najlepsza). Na tym albumie tego jeszcze nie ma, słychać tę lekkość śpiewania, jaką miał choćby śpiewając "Nie dokazuj" czy "Będziesz moją panią", ale z nabytą przez lata doświadczeń pewnością.
Szczególne miejsce zajmuje dla mnie na tej płycie utwór "Żyli długo i szczęśliwie" który jest według mnie również jednym z najlepszych tekstów Marka. "Głos", inny niż w wersji z 1979 roku (wcale nie gorszy - obydwa są fantastyczne), wciąż fascynuje mnie tekstem rosyjskiego poety Błoka (rzadki to przykład obcej poezji u Marka)Tytułowa "Wiosna, ach to ty", jeden jak wiemy z ostatnich przebojów Mistrza, to piosenka pomysłowa, dobrze zagrana i również pełna ciepła. "Ciernisty deszczyk" to, szczerze mówiąc, jeden z mniej przeze mnie lubianych utworów, ale jest bardzo nastrojowy (choć dużo bardziej fascynuje aranżacja i wykonanie z 1979 roku) - zresztą "Zaczarowaną dorożkę" Gałczyńskiego, która była inspiracją tego wiersza Grechuty, też nie bardzo lubię, więc może to jest jakiś powód .
"Jarmark świata" to kolejny fantastyczny wiersz Tadeusza Śliwiaka, stanowiący spokojne, ale niepokojące zakończenie części wokalnej. Po nim zaczynają się utwory instrumentalne, w których można narzekać na rzadką u Mistrza monotonię. Ale jeśli jestem w odpowiednim nastroju, te utwory wcale mnie nie nudzą, trwają dokładnie tyle, ile trzeba (co mnie w przypadku Grechuty akurat raczej nie dziwi), są na tyle bogato zinstrumentalizowane, że wyłapywanie poszczególnych instrumentów wystarcza na cały utwór. Myśli mogą przy tym trochę wypocząć, jest miło, "wiosennie" (to chyba od tego ciepła, które bije z nagrań ) i do tego tak pięknie, jak to Marek potrafi.
Zawsze bardzo lubiłam słuchać płyt chronologicznie ( i dalej staram się to robić), ponieważ wtedy można obserwować ciekawe zmiany. Późniejsze "porozrzucanie w czasie" nagrań aneksowych trochę ten porządek burzy, niemniej jednak można śledzić fascynujące zmiany w sposobie śpiewania i głosie Grechuty, a także w sposobie komponowania oraz - co nie mniej ważne - aranżowania "starych" piosenek. I, tak jak "Pieśni..." były dla Marka "plastrem na duszę", jak sam mówił, po intensywnych i wyczerpujących doświadczeniach z Witkiewiczem, tak również myślę, że "Wiosna..." była pewnym takim plastrem po poważnym świcie Nowaka, Leśmiana i europejskich malarzy. W takim słuchaniu po kolei dlatego podwójnie przyjemnie odbiera się tą płytę. Potem zrobiło się bardziej ponuro i poważnie, ale o tym już kiedy indziej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
cze
Dołączył: 15 Lis 2007
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 15:29, 17 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Szkoda, że Grechucie zabrakło (?) piosenek na tę płytę i na drugiej stronie znalazły się jedynie utwory instrumentalne. Gdybyż więcej było utworów z tekstem a jeszcze były one tego formatu co Głos czy utwór tytułowy, byłoby to jedno z najlepszych jego dokonań.
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Strzyż
Dołączył: 20 Sty 2008
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany: Nie 12:30, 10 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Kolejny z tych Wielkich, którzy jakoś nie mieli szczęścia. Jak choćby Czesław Niemen. Jeden z najbardziej intrygujących i nieszablonowych muzyków w całej historii rocka (nie tylko polskiego), dziś kojarzony prawie wyłącznie z evergreenami typu "Wspomnienie", "Pod papugami", "Sen o Warszawie"... No może jeszcze gdzieś się przewinie "Rapsod" i - tyle... Podobnie jest niestety z Grechutą. Cały, kilkunastopłytowy dorobek sprowadzany przez media do parunastu najpopularniejszych piosenek - i to w większości z debiutanckiej płyty z Anawą...
Nie będę ukrywał: dla mnie również przez lata Grechuta kojarzył się głównie z poezją śpiewaną i rzeczami w rodzaju "Nie dokazuj". Jasne, czytało się o niezwykłych płytach z lat 70., o kilkunastominutowych kompozycjach, o efektownym łączeniu poezji z jazz rockiem, ale... tylko się czytało. Pozycje te, jeśli wyszły w ogóle na CD, to wydane przez jakieś firmy - efemerydy, w malutkich nakładach... Aż tu w roku 2000 Pomaton EMI zrobił wielką niespodziankę i rozpoczął reedycję całego katalogu artysty - w oczyszczonych, wzbogaconych o liczne bonusy wersjach. Grzechem byłoby nie skorzystać, zwłaszcza że płyty nie były drogie...
Płytki pojawiały się u mnie chronologicznie. Zaczęło się od debiutanckiej Anawy - kabaretowej, chyba najbliższej typowej poezji śpiewanej płyty, z wszystkimi nieśmiertelnymi utworami typu "Nie dokazuj", "Niepewność", "Będziesz moją panią"... Bardzo ładne to piosenki, pełne wdzięku i uroku, ale niestety dość ograniczona formuła takiego grania oznaczała ryzyko, że o ile pierwsza płyta była interesująca i wciągająca, o tyle już druga utrzymana w identycznym stylu mogłaby okazać się nudna i wtórna. Na szczęście Grechuta też sobie z tego zdawał sprawę.
Na debiucie znalazł się utwór pt. "Korowód" - prosta, parominutowa forma. Nagrany na nowo, rozwinięty do dziesięciu minut, stał się fundamentem i utworem tytułowym drugiego albumu. Zagrany zupełnie inaczej, stał się podstawą do długiej, efektownej improwizacji fletu w transowej, psychodelicznej części instrumentalnej. Na płycie obok pięknych piosenek w stylu debiutu - "Niebieski młyn", "Dni których nie znamy", "Ocalić od zapomnienia" - znalazły się rzeczy zupełnie inne, choćby zagrany przez Marka Jackowskiego na serbskim instrumencie ludowym brać "Widzieć więcej", złożona z paru zróżnicowanych części minisuita "Kantata" czy crimsonowski w stylu "Nowy wspaniały dzień". Piękna, ambitna, eksperymentalna płyta dowodziła ogromnych możliwości Grechuty jako twórcy i interpretatora poezji. Do dziś jest jedną z tych płyt Marka, do których wracam najczęściej.
Odejście od kabaretowego klimatu debiutu ostatecznie przypieczętowywała płyta trzecia - "Droga za widnokres" (1972). Ascetyczne, surowe, oszczędnie zaaranżowane interpretacje ponurych, pesymistycznych wierszy układały się w całość smutną, ale bardzo piękną. Muzyka była dość prosta, zwięzła, z wyraźniejszym niż wcześniej udziałem instrumentów elektrycznych (zwłaszcza gitary), skłaniająca się w stronę jazz-rocka.
Ciągoty jazzrockowe Grechuty potwierdzał kolejny album - "Magia obłoków". W przeciwieństwie do poprzednika - wyraźnie cieplejszy, weselszy, nie tak ponury, wielobarwny, choć nadal bardzo refleksyjny. Oprócz tradycyjnych interpretacji poezji, przynosił on porcję muzyki ilustracyjnej do filmu "Jastrun" - delikatne, eteryczne granie pięknie podbarwione brzmieniem elektrycznych skrzypiec. Bardzo piękna, udana płyta, do dziś jest dla mnie jedną z najlepszych płyt nie tylko Marka Grechuty...
Na kolejnej płycie Grechuta nieoczekiwanie sięgnął do kabaretowych korzeni. Płytę "Szalona lokomotywa" wypełniły składające się na wielobarwną, bogatą, szaloną całość krótkie kompozycje oparte na tekstach Witkacego, efektownie nawiązujące do stylu pierwszej płyty, jak i do jazzrockowych ciągotek znanych z płyt następnych, wzbogacone brzmieniem m.in. fortepianu elektrycznego i syntezatora, nagrane z gościnnym udziałem m.in. Maryli Rodowicz. Płyta niestety nieco ustępuje poprzedniczce, pozostając niemniej dziełem frapującym i wciągającym.
Kolejna płyta była przeciwieństwem poprzedniej. "Pieśni do słów Tadeusza Nowaka" wypełniła muzyka stonowana, delikatna, kameralna, subtelna, odchodząca od rocka w stronę kunsztownej, wyszukanej piosenki poetyckiej, przesycona eterycznym, niezwykłym nastrojem, znów mieniąca się bogactwem barw i emocji, kojarząca się z takimi płytami jak "Secrets Of The Beehive" Davida Sylviana czy "Rain Tree Crow" Rain Tree Crow ("Stoją gorzkie pagórki" - jeśli ktoś szukałby ilustracji do filmu o jesiennym Śląsku, nic lepszego nie znajdzie). Bardzo piękna, choć niedoceniona przez krytykę płyta efektownie podsumowała niezwykle bogate i udane dla Marka Grechuty lata 70. I - niestety - pozostała ostatnią wybitną płytą w jego dorobku.
"Śpiewające obrazy" po raz pierwszy wypełniły utwory autorskie Grechuty. Główną część płyty wypełniły kompozycje poświęcone różnym sławnym obrazom, uzupełnione przez porcję muzyki ilustracyjnej do spektaklu "Otello" oraz subtelny poemat "Koncert zza ściany" wieńczący płytę. Utwory przypominały te znane z poprzedniej płyty, podobnie jak tamte przynosiły całą gamę nastrojów i klimatów, jednak płyta - jako całość - już nie robiła takiego wrażenia jak poprzedniczka. Szkoda.
Po "Śpiewających obrazach" Artysta poświęcił się muzyce dla przedstawień teatralnych. Z Krystyną Jandą przygotował kolejny album - "W malinowym chruśniaku", oparty na tekstach Leśmiana, krótki (jedna strona winyla, drugą wypełniały autorskie nagrania Jandy), interesujący, ale w porównaniu z wcześniejszymi dokonaniami Grechuty - dość zwyczajny, konwencjonalny, pozbawiony tej niezwykłej aury, jaką miały wcześniejsze dokonania Marka.
Kolejny album Grechuty "Wiosna - ach to ty" przyniósł pierwszy od długiego czasu przebój Marka - nagranie tytułowe. Przyniósł też znów porcję bardzo nastrojowej muzyki ilustracyjnej - tym razem do spektaklu "Kronika olsztyńska". Dojrzały, ciepły album był najlepszym od czasu "Pieśni", znów niosącym ze sobą ten niezwykły, magiczny nastrój, jaki miały poprzednie wielkie płyty Grechuty. Równie udany był album "Krajobraz pełen nadziei" znów przynoszący dojrzałe, poetyckie, pełne wdzięku, świetnie zaaranżowane piosenki. Niestety, był to ostatni w pełni udany album Marka Grechuty.
"Piosenki dla dzieci i rodziców" wypełniły niestety piosenki dla dzieci właśnie - proste muzycznie i tekstowo, niespecjalnie interesujące dorosłego słuchacza. Do niego adresowany był kolejny concept-album, "Dziesięć ważnych słów" - całkiem interesujący muzycznie, ale zaskakująco nieudany tekstowo, naiwny, dość banalny.
Kolejny album sygnowany nazwiskiem Marka "Serce" został nagrany na żywo podczas benefisu w Sali Kongresowej, gdzie piosenki artysty wykonywali m.in. Zbigniew Wodecki, Grzegorz Turnau, Ryszard Rynkowski. Album interesujący, szkoda tylko, że zaproszeni artyści nie pokusili się o zaproponowanie własnych interpretacji, własnych odczytań utworów Grechuty, pozostając na ogół wiernymi oryginalnym interpretacjom.
Marek Grechuta nagrał jeszcze "Niezwykłe miejsca". Album dobry, interesujący, bardziej udany od "Dziesięciu ważnych słów", choć nadal ustępujący takim perłom jak choćby "Krajobraz pełen nadziei". Znów kameralny, poświęcony ważnym dla Artysty miejscom, nawiązujący muzycznie do takich płyt jak choćby "Pieśni" czy "Obrazy". Niestety, Marek Grechuta podczas nagrywania tej płyty był w nie najlepszej dyspozycji wokalnej, co odbiło się na albumie. Niestety - ostatnim albumie wydanym za Jego życia...
Gdybym miał wymieniać ulubione płyty Marka - zacząłbym od trójki "Korowód" - "Magia" - "Pieśni". Trzy niezwykle piękne, znakomite płyty. Pierwsza łączyła piosenkę poetycką z będącymi wtedy bardzo na czasie poszukiwaniami muzycznymi i brzmieniowymi, awangardą i psychodelicznymi odjazdami, tworząc niezwykłą, magiczną całość. Druga to spięcie poezji z bardzo wtedy popularną muzyką fusion, z jazz rockiem - pełne subtelności, wielobarwne, gdy trzeba odpowiednio ekspresyjne i wirtuozerskie, gdy trzeba - delikatne i nastrojowe. I trzecia - płyta bajkowego nastroju, płyta magicznych wieczorów, gdy na miasto powoli kładzie się mrok i wszystko cichnie... Rzecz magiczna i ponadczasowa, jak "Islands" King Crimson, jak "Secrets Of The Beehive" Sylviana. Przepiękna. Wszystkie trzy płyty - *****.
A pozostałe? Debiut z tymi wszystkimi evergreenami, z tymi wszystkimi nieśmiertelnymi utworami typu "Niepewność", czy "Nie dokazuj" - jako całość album bardzo interesujący, ale jakoś do tej akurat płyty wracam sporadycznie. Może dlatego, że te piosenki akurat są puszczane w radiu wręcz do znudzenia? Mówiąc szczerze - nie wiem... Bo sama płyta po ponad trzydziestu latach broni się znakomicie. ****
Częściej w moim odtwarzaczu gości "Droga za widnokres". Ponura, ale w swojej szarości, w swojej beznadziejności - piękna. Przypomina klimatem niektóre dzieła wielkiego ponuraka Rogera W. Może dlatego wracam do niej chętnie? Podobnie jak przy płytach Rogera - wieczór, lampka dobrego wina, zaciemniony pokój - idealnie podkreślają nastrój... **** 1/2
"Szalona lokomotywa" - iście psychodeliczna, wielobarwna fantasmagoria, wciągająca swoim odrealnionym, psychodelicznym klimatem, to kolejna płyta, do której wracam chętnie, acz raczej okazyjnie. Po prostu - jest to rzecz którą najlepiej słuchać jako całość, od początku do końca, dać się porwać szalonemu korowodowi dźwięków i słów... Wciąga skutecznie. **** 1/2
"Śpiewające obrazy" - w wielu momentach dorównująca poziomem genialnym "Pieśniom" ("Grande Jatte", "Piruet na polnej drodze", "Koncert zza ściany", fragmenty muzyki do "Otella") - jako całość niestety jest słabsza od wielkiej poprzedniczki. Tym niemniej sięgam po nią dość często. ****
Niestety nie mogę tego powiedzieć o kolejnym albumie - "W malinowym chruśniaku". Jak dla mnie to płyta zbyt typowa, zbyt konwencjonalna. Wszystkie wcześniejsze płyty Grechuty trudno byłoby zaszufladkować po prostu jako piosenkę poetycką, poezję śpiewaną, czy jak tam to zwać - one zawsze były czymś więcej. Nawiązania do rocka progresywnego, elektrycznego jazzu, rocka psychodelicznego, muzyki kameralnej i awangardowej, szczególna aura i nastrój - to wszystko sprawiało, że twórczość Marka była czymś więcej niż po prostu piosenką poetycką. Dowodziły tego choćby piękne kompozycje ilustracyjne - w końcu ilu twórców piosenki poetyckiej prezentowało na swoich albumach muzykę instrumentalną, nie podpierając się słowami? I tego czegoś więcej na tej płycie bardzo mi brakuje. Powstała porcja ładnej, subtelnej poezji śpiewanej - i niestety nic więcej. W przypadku Grechuty - to "nic więcej" niestety boli. ***
Ciekawiej było na pewno na "Wiośnie". Znów pojawiło się sporo nastrojowego, subtelnego grania instrumentalnego, znów pojawił się ten charakterystyczny nastrój typowy dla wielkich dzieł Grechuty. Akurat do tej płyty wracam często i chętnie. ****
Podobnie mogę napisać o następnej - "Krajobrazie pełnym nadziei". Podobnie jak poprzedniczka - płycie bardzo dojrzałej, dostojnej, nastrojowej, bardzo pięknej. Najbardziej udanej od czasu "Pieśni". ****
"Piosenki dla dzieci i rodziców" to akurat album, do którego wracam najrzadziej, jeśli chodzi o dorobek Marka. Zgodnie z tytułem - jest to zestaw piosenek przeznaczonych dla młodej publiczności, tak tekstowo, jak i muzycznie - proste, nieskomplikowane piosenki pozostają w dorobku Grechuty takim dziełem pobocznym, okazjonalnym. **
"Dziesięć ważnych słów" przebywa w moim odtwarzaczu dość często. Ale - z uwagi na nagrania dodatkowe, zarejestrowane ponownie po latach kompozycje z "Drogi za widnokres". Nagrania podstawowe... no cóż. Bolą przede wszystkim teksty - patetyczne, dosłowne, czasem naiwne. Chwilami sprawiające wrażenie, jakby zostały napisane z myślą o jakiejś solennej szkolnej akademii... Tym bardziej bolesne, że przecież Grechuta potrafił pisać bardzo dobre, ciekawe teksty. A sama muzyka? No cóż - przyzwoita grechutowa średnia. Nie jest źle, ale trudno też powiedzieć, żeby coś szczególnie się wyróżniało. Po prostu - jest przeciętnie. *** (zawyżona przez nagrania dodatkowe)
Okazyjnie też wracam do "Serca". Nie żeby było złe - tak jak wyżej, jest to przyzwoita średnia. Znani i cenieni wykonawcy wykonują kompozycje z bogatego dorobku Grechuty. Niestety, na ogół bardzo wiernie, zgodnie z oryginałem, nie dodając nic od siebie. O tym, że utwory Grechuty otwierają wręcz niezliczone możliwości interpretacji, przekonują choćby nagrania dodatkowe na CD - to odczytujące grechutową klasykę w sposób stricte jazzowy, to w formie nowoczesnego, elektronicznego, ale wysokiej próby popu w wersji Krzysztofa Cugowskiego... *** 1/2
I wreszcie "Niezwykłe miejsca". Płyta pamiętna choćby z niezwykłego odczytania "Krakowa" Myslovitz, nagranego z udziałem tejże grupy. W warstwie muzycznej wracająca do początku lat 80. i klimatycznych płyt "Pieśni" i "Obrazy". Mimo, że na głosie Marka czas (i choroba...) odcisnął swoje piętno, płyta broni się. I dość często do niej wracam... *** 1/2
Płyty Marka Grechuty pozwoliłem sobie "wygwiazdkować", oczywiście jest to ocena mocno subiektywna...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ysandra
Dołączył: 10 Kwi 2007
Posty: 510
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław/ Warszawa
|
Wysłany: Nie 14:56, 10 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Ja świadomie unikam krytyki jakiejś nawet części twórczości Marka, z tego prostego względu, że może jako jedyny artysta zawsze "potrafi" mnie zaskoczyć jakimś utworem, który doskonale znam, np. bardzo długo do mnie jakaś piosenka nie przemawia, a potem nagle, z niewiadomego powodu, wreszcie mnie urzeka. I zazwyczaj wcale już nie zgadzam się ze swoją wcześniejszą krytyką, toteż... raczej w ogóle jej unikam.
Inna rzecz, że do Grechuty podchodzę całkowicie wyjątkowo, traktując go praktycznie jako osobę. Wszystko, co skomponował, tak się dziwnie składa, że mnie zachwyca, wszystko, co śpiewa, chcę czy nie chcę mnie rozbraja, a wszystko co napisał (tudzież namalował) jest dla mnie cenne z innych powodów. Łatwo się domyślić, że nie podzielam wielu pańskich opinii, niektóre jednak są nawet dla mnie bardzo trafne, poza tym muzyki Marka, jak już wspominałam, nie traktuję w kategoriach muzyki jako takiej, i szczególnie interesujące są dla mnie opinie osoby traktujące ją właśnie "normalnie". I znowu z radością mogę się przekonać, że także wtedy jego muzyka jest przynajmniej w części genialna. Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Strzyż
Dołączył: 20 Sty 2008
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany: Nie 19:43, 10 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Ja akurat zawsze miałem do wielu ulubionych wykonawców podejście bardzo obiektywne, chwaląc te ich dzieła, które uważałem za wielkie, i przyznając, że są takie utwory bądź płyty, które z różnych przyczyn się nie udały. Zresztą bodajże Pat Metheny stwierdził kiedyś, że każdy muzyk ma w dorobku płyty wielkie i płyty słabe, a różnicą między dobrym a złym muzykiem są jedynie proporcje pomiędzy ilością jednych a drugich...
Poza tym np. w przypadku Marka trudno byłoby oceniać taką płytę jak "Piosenki dla dzieci i młodzieży" - dla mnie, człowieka przed trzydziestką, teksty zawarte na tej płycie są (z paroma wyjątkami) naiwne - ale dzieci odbiorą je zupełnie inaczej
pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|